Mazury 2023

 

Zapraszamy na krótką fotorelację z naszej mazurskiej przygody 2023 pod bandrą Kana JACHT. 

Dzień 1

Punktualność weszła nam chyba w krew. Punkt 8:00 wyjechaliśmy z parkingu w Tarnowie, prowiant z hurtowni dojechał idealnie na czas, a obiady od ”Grubcia” udało się Karolowi odebrać w tempie expressowym. Autokar dojechał przed czasem, szybkie pakowanie, odrobina formalności i idealnie o 8 ruszyliśmy w kierunku Warszawy. Jacek potwierdził, że na lotnisku też wszystko zgodnie z planem więc próbujemy zgrać prędkość samolotu z szybkością autokaru żebyśmy na Okęciu nie czekali nawzajem na siebie. No jak nie my to kto? Nie wiem jak Jacek zwalniał Wizzair-a, a co nasz kierowca nalał do baku autokaru, ale nasi Przyjaciele z Londynu zjawili się przed autokarem minutę po naszym zaparkowaniu. Jeszcze tylko ostatnia grupa obozowiczów na parkingu pod pobliskim centrum handlowym i już w komplecie ruszamy do Węgorzewa. Znowu jak w zegarku ????. Teraz niestety nasze tempo z uwagi na ruch na trasie i gorszą jakość dróg po Ostrowie Mazowieckim nieco spadło. 18.30 meldujemy się przed portem Keja. Znowu Mazury się rozckliwiły na nasz widok a rzęsiste łzy zaczęły zalewać nam wypakowany prowiant. Reszta logistyki sprintem, podział załóg, prowiant i mustrowanie się na jednostkach. Uff… Organizujemy wiatę szkoleniową, wieczornego grilla i prezentację z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa na jachcie i organizacją życia obozowego. Po 21 kiełbaski wesoło skwierczą na ruszcie i równie wesoło znikają pochłonięte przez obozowiczów. Posileni, przeszkoleni i już trochę senni po nieco męczącym dniu mamy jedynie ochotę zaszyć się już w śpiworach. Co prawda nieco głośne Węgorzewo nam trochę przeszkadza ale dajemy radę… No jak nie my to kto?

Dzień 2

8 rano pierwszy apel i pierwsze pompki za spóźnienie, chociaż mamy wrażenie, że to było spóźnienie celowe aby „popisać” się sprawnością fizyczną. Krótkie omówienie planu dnia, kilka spraw organizacyjnych, rozdanie koszulek „rejsowych” i możemy wracać na jachty. Toaleta, śniadanie, fotorelacja, klar do wyjścia i na wodę. Jeszcze wstępne szkolenie z pierwszych manewrów które będziemy wykonywać po wyjściu na Mamry i wreszcie po wyjściu z Węgorapy Kraina Wielkich Jezior Mazurskich przed nami. Mamry na żaglach, Kirsajty, Harsz i przy całkiem przyjemnej trójce bf halsujemy w kierunku Giżycka. Na kanale niegocińskim nawet nie taki tłok jak straszyli i przed 17 wchodzimy na Niegocin. W oddali już po chwili majaczy nasz docelowy port. Marina Lester Club czeka na nas z zarezerwowanymi miejscami przy kei, wieczornym koncertem i leżakami na plaży. Cumujemy, klar portowy i czas na obiadokolacje. Makaron bolognese smakuje wybornie, mogę nawet uroczyście przyrzec, że to najlepszy makaron jaki dzisiaj jadłem. Po ciężkim a to tego dla niektórych pierwszym w życiu dniu na żaglach wreszcie czas na odpoczynek. Koncert, plaża, prysznic czy po prostu wspólny czas spędzony na pomostach – do wyboru do koloru. O 21 przypomnieliśmy sobie, że przecież dzisiaj finał ligi narodów w siatkówce z udziałem naszej drużyny. Pędem do szefa restauracji z pytaniem czy możemy anektować altanę na strefę kibica i po obietnicy że nie zagłuszymy dopingiem koncertu możemy rozkładać ekran, projektor i notebooka. W sam raz żeby zdążyć na trzeci set przy wyniku 1:1. Po meczu zwijamy sprzęt i na łódki. Załogi też zmęczone choć wciąż rozentuzjazmowane znikają pod tentami. Gwar rozmów i śmiech jeszcze długo niesie się po kei, coraz ciszej, ciszej i ciszej. Wreszcie zagłusza je dudniący o tenty deszcz. Ale to już notujemy resztką świadomości zakopani po uszy w śpiworach.

 

Dzień 3

Hura! Wciąż wieje! Po porannej obozowej codzienności (apelu, toalecie, śniadaniu, klarze, itd., itp.) składamy szybkie podziękowania Neptunowi za wiatr i ruszamy w dalszą drogę. Ależ fajnie! Nawet, że pod wiatr! Halsujemy na Bocznym, halsujemy na Jagodnym, w kanałach nie halsujemy, ale za to łapiemy dryfującego crocsa jednej z naszych załóg. Tałty półwiatrem połykamy w pół godzinki i wypływamy na Ryńskie. Zawsze było pod wiatr, a tu niespodzianka! Baksztagiem. Ryn z każdą chwilą rośnie w oczach i nawet nie wiemy kiedy już nasz port: Bocianie Gniazdo. Z Korolem jesteśmy pierwsi przy pirsie, teraz czary mary: załatw troszkę mąki na wieczór do kociołka – załatwione, załatw ostry nóż do pokrojenia 6 kilo mięsa na kociołek – załatwione, załatw auto, żeby pojechać po to mięso do sklepu –  załatwione, wbij się do kuchni i je przygotuj – też załatwione! Taka magia. Załogi też się wykazały, wszystkie warzywa do kociołka pięknie posiekane. W nagrodę do jaccuzzi! Załogi oczywiście, a nie warzywa. My się relaksujemy w basenie, a gulasz węgierski relaksuje się w kociołku. Do tego dla głodomorów kiełbaski do upieczenia w oczekiwaniu na finałowe danie dnia. Później to już standard – „no nie wiem czy to dobre…”, 15 minut później: „a będzie dokładka?”. Jeszcze jakaś szanta przed zaśnięciem i możemy uznać, że to był całkiem udany kolejny obozowy dzień.

Dzień 4

Całkiem sprawnie nam już idzie ta zbiórka na apel, prawie nie ma spóźnień… prawie. Jak zawsze kilka tematów organizacyjnych, nasza pogodynka Dominika jak co dzień prezentuje informacje o pogodzie, a my czekamy na poranną kawę od załóg. Mała modyfikacja naszych planów na kolejny port. Klub Mila wylatuje z naszej trasy, a dzięki temu mamy czas na poranny mecz siatkówki (z uwagi na krótszy odcinek do Mikołajek) i zyskujemy jeden dzień na zawitanie do Górkła. W porcie Żurawi Kąt gra koncert nasz dobry znajomy szantymen Grzegorz Polakowski i serdecznie nas zaprasza. Posileni, po obowiązkowej fotorelacji idziemy na boisko. Zastanawiam się czy to był dobry pomysł. A może ominąć ten temat dziś? Wymazać z pamięci… PRZEGRALIŚMY !!!!!!!!!! ☹ Wykreślamy z naszej wirtualnej listy smażonych okonków jedną „sternikową” porcje, chowamy urażoną dumę i serdecznie gratulujemy wygranej drużynie. Chcemy rewanżu! Żegnamy Ryn i przy całkiem sympatycznych powiewach wiatru mkniemy w kierunku Mikołajek. Ryńskie, Tałty i po chwili mosty przed stolicą Mazur. Zleciało błyskawicznie. Zrzucamy żagle, kładziemy maszt i chwilę później szukamy już miejsca do zacumowania. Nasz plan na postój to keja miejska przy końcu mikołajskiej promenady obok nowo otwartego węzła sanitarnego. Plan był dobry, tylko że bosman nam nie powiedział, że o 21 wszystko pozamykane. Póki co czas na pizzę! Zrobiliśmy w lokalu tłok. Mimo wcześniejszego anonsowania się nie spodziewali się zamówienia na 30 pizz. W drodze powrotnej jeszcze zakupy na jutrzejsze śniadanie i wracamy na jednostki. Przytulna wiatka na deptaku z chęcią ugościła nasze wciąż pełne energii załogi. Energia powoli uchodzi, a śpiwory pod pokładem zachęcająco wołają na odpoczynek. Czynią to na tyle skutecznie, że nasza grupka z upływem czasu topnieje w oczach. Jak z tonącego okrętu sternicy oczywiście ostatni schodzą z posterunku i również zakopują się w śpiworach. Dobranoc Krasnoludki.

Dzień 5

Jak daleko stąd jest wszędzie! A zwłaszcza po wędzone sumy – przecież to drugi koniec Mikołajek. Dobrze, że znalazła się hulajnoga elektryczna obok. Po apelu i uroczystym „sto lat” dla Bartka z okazji urodzin szybka eskapada po wędzone ryby. To nasz mazurski deserek – będzie na jutrzejsze śniadanie. Reszta jak co dzień: toaleta, posiłek, fotorelacja i płyniemy. Dzisiaj nieco krótszy odcinek – tak w sam raz żeby zająć dobre miejsca na koncercie Grześka. Na Tałtach ponad 4 bf. Neptun nas lubi! Niestety rumakowanie szybko się skończyło. Zamiast przechyłu, wiatru we włosach i grających want – silnik. Dwie godziny w kanałach ale za to urokliwe wejście do Górkła. Na foku, baksztagiem, z szumiącymi trzcinami po obu stronach jeziora i majestatyczni zwężającą się zatoką Górkło dopływamy do Żurawiego Kąta. Mamy sporo czasu na odpoczynek, obiad i naładowanie akumulatorów na wieczór. Wiatr tężeje i solidnie przewiewa nas na kei. Ale za to pod pokładem milutko i do tego nęcące zapachem pierogi. Czas na relaks. Grzegorz punktualnie o 20.30 zaczyna swój koncert.  Kolejno wybrzmiewające szanty miło łechcą nasze uszy i żeglarskie serca. Jest klimat! Ten port, ten koncert, ten artysta i taaakie nasze załogi! Żeglarskie Mazury „pełną gębą”. Nawet portal mazury24.pl się wbił na koncert. W pierwszej kolejności oczywiście zrobili relację z koncertu Grzegorza, ale po wszystkim zaprosili też nas na krótki wywiad i prezentację kilku autorskich szant. Działo się. W tzw. międzyczasie załogi stwierdziły, że na kei i pod pokładem równie dobrze słychać i sukcesywnie znikały pod tentem. My walczymy z ciszą nocną i niestety przegrywamy. Ale dopiero ok. 4. A może to remis?

Dzień 6

Słoneczny poranek w Górkle optymistyczne nastrajał nas na resztę dnia. Wczorajszy ostry i zimny wiatr na szczęście o poranku zamienił się w przyjazne i ciepłe podmuchy, a wędzone sumy na śniadanie naładowały nas pozytywną energią na kolejne godziny żeglugi. A może zostaniemy tu dłużej? Tak do września?  Poczucie obowiązku jednak wygrało i przed 12 nasza mała flotylla wypływa na wody Jagodnego. Całkiem miło wieje! Bajdewindem, prawie że na jednym halsie, płyniemy w kierunku jeziora Bocznego. Dzisiaj tylko raz kładziemy maszt - na kanale i pod mostem rozdzielającym oba jeziora. Boczne zostaje za rufą, a Niegocin jak zawsze wita nas solidnymi podmuchami. Chodzą plotki, że Neptun podobno upatrzył sobie to jezioro na swoją letnią rezydencję, a ten wielki obszar jeziora ograniczony dla żeglugi bojami kardynalnymi to jego piaszczysty pałac. Machamy mu wszystkimi naszymi płetwami i kierujemy się do Wilkasów. Znowu nasz zaprzyjaźniony i niezastąpiony Bosman Zenek wykazał się rezerwując dla nas całą keję. Po godzinie 17 pada komenda „tak stoimy” na wszystkich jednostkach i możemy powoli szykować się na kolację. Argo Margot i jej wspaniała szefowa Eulalia czeka na nas z słuszną porcją pierogów ze szczupakiem, a Śp. Andrzej gdzieś tam z góry pewnie też do nas macha i zaprasza w gościnne progi restauracji. Pysznie jak zawsze. Nasze radosne samopoczucie i nadmiar optymizmu przesłonił nam nieopatrznie rzeczywistość i zgadzamy się na kolejny mecz siatkówki kadra – załogi. Siatkówka ekstremalna – ten kto serwuje krzyczy „leci”, a ten trafiony po drugiej stronie siatki oznajmia o zdobytym punkcie. W ciemnościach nie da się inaczej grać. Szczęście znowu było po stronie załóg. A może to nie szczęście, tylko po prostu byli lepsi? Musimy zastanowić się nad nagrodą dla wygranych. Należy im się. Przed nami już tylko leniwy wieczór i oczekiwanie kiedy powieki będą cięższe niż ołowiane niebo nad nami. To nasz ostatni port przed Węgorzewem, więc walczymy z ich ciężarem, by jak najdłużej nacieszyć się widokiem. Nacieszeni i zmartwieni, że to już prawie koniec, zasypiamy. Eh… jutro ostatni dzień żeglugi. Kiedy to zleciało?

Dzień 7

Witaliśmy się z Mazurami deszczem i żegnamy się podobnie. Od samego rana mokrzy – najpierw na basenie, a później podczas żeglugi. Neptunie! Nie zasłużyliśmy sobie przecież na taki ostatni dzień. Chociaż może się gniewa, że już odjeżdżamy? Poranny apel przesunięty na 7.15, ponieważ nasza rezerwacja akwaparku, mimo że trzy tygodnie temu, była możliwa tylko na 8:00. Później jeszcze zakupy na wieczorne spotkanie oficjalnie kończące i podsumujące obóz i ruszamy. A deszcz rusza razem z nami – równiutko wraz z odejściem ostatniej łódki od keji portu PTTK. Na kanale Niegocińskim tłok, Łuczański zamknięty na czas remontu, więc cały ruch tędy. Mimo trudności udaje nam się sprawnie przeprawić na jezioro Kisajno. Choć tyle, że tu wieje baksztag, leniwie i mokro snujemy się Darginem, Harsz i ostatnie składanie masztu, a przed nami końcowy etap żeglugi – Mamry. To już naprawdę koniec. Lekko przemoknięci dobijamy przed 17 do portu. Jest czas na wstępne pakowanie się i przygotowanie wieczornego spotkania. Ponownie anektujemy, dzięki uprzejmości Bosmana, nieczynną altanę restauracyjną, szykujemy grilla, słodycze i przekąski i o 20:00 jesteśmy gotowi. Podsumowanie obozu i kilka uwag organizacyjnych co do jutrzejszego poranka i możemy się delektować upieczonymi kiełbaskami. W międzyczasie podziękowania dla naszych wspaniałych załóg i niezastąpionej kadry, oczywiście nie zapomnieliśmy o specjalnym uhonorowaniu zwycięskiej drużyny siatkarskiej. Miały być rybki i są rybki – co prawda szprotki w oleju, ale rodzaj nagrody się zgadza. Taki żart kadry z naszych dzielnych sportowców, reszta już w porządku – słodkości i bezalkoholowy „szampan”. Dodatkowa nagroda dla wszystkich jakoś sama się przyznała: godzinne karaoke w tawernie pomogło rozładować do cna akumulatory załóg. Rozśpiewane i roztańczone załogi pożegnały Mazury, kadra też – ale tak bardziej po żeglarsku – szantą i gitarową muzyką w autorskim wydaniu. Pożegnania mają to do siebie, że się czasem przeciągają – jak to ze starymi dobrymi przyjaciółmi – na do widzenia mają sobie najwięcej do powiedzenia. A my się przecież znamy tak ze 20 kilka lat…

Dzień 8