Mazury II - Już wiem gdzie jest ciepło jak go nie ma!

Mazury 2018 II

 

Już wiem gdzie jest ciepło jak go nie ma!


Mimo drobnych przeciwności losu, zmieniających się prawie do ostatniego dnia uczestnikach i ilości jednostek, i mimo tego, że rejs okazał się bardziej kameralny niż było w planach nie poddaliśmy się. Wreszcie piątkowy wieczór i znowu można ruszać na Mazurski szlak.


tl_files/kanajacht/Galeria/Mazury 2018 II/Mazury II '18 04.gifDroga minęła sprawnie a Węgorzewo przywitało nas prawdziwie letnią pogodą. Łódki wstępnie zapowiadano nam, że odbierzemy, co najwcześniej po 12 a okazało się, że o 9 już mogliśmy się mustrować na jednostkę. Szybkie zakupy, szkolenie BHP i ruszamy. Załoga w większości pierwszy raz na jachtach, więc wszystko nowe, inne a do tego jakby nic w języku polskim. Jak zawsze na obozie pierwszy odcinek krótki i zaznajamiający z żeglowaniem. Na Mamrach wieje dwójeczka a słonko mocno nas ogrzewa. Prognozy z godziny na godzinne oddalają od nas widmo opadów i burz. Leniwie snujemy się w kierunku Kętrzyńskiej Przystani. Po 15 zacumowani. Porcik nas zaskoczył, wszystko nowe, ładne a obsługa przyjazna i ochocza do pomocy. Nawet Mazurskiego anioła znalęźliśmy obok na łódce, nie zielony jak Bieszczadzki co prawda, lecz niebieski ale za to pływa. Na 20 przygotowane ognisko. Kiełbaski skwierczą, gitara nastrojona, śpiewniki gotowe. Ciepło, klubowe bluzy dresowe zabraliśmy chyba tylko z przyzwyczajenia. Na naszym pierwszym terminie obozu dopytujemy się zawsze gdzie to lato, zmarznięci i przewiani. Otóż informujemy, że znaleźliśmy. Jest z nami. I naprawdę prysznic o północy można zrobić dla ochłody po całym dniu. Szantujemy przy ognisku do 24. Zasypiamy wpatrzeni w wielki wiszący nad nami i wciąż czerwonawy księżyc.

 


tl_files/kanajacht/Galeria/Mazury 2018 II/Mazury II '18 18.gifPogodę pochwaliliśmy, co chyba odbiło nam się czkawka dnia następnego. Choć poranek niczego takiego nie zapowiadał. Kętrzyn żegnamy w upale i blasku słońca, wiaterek skromnie powiewa ale w sam raz do sprawdzenia przez uczestników czy zwrot przez sztag to taka trudna sprawa. Za chwile Harsz i mimo pierwszego razu muszę przyznać, że złożenie i postawienie masztu poszło nader sprawnie. Dargin spokojny, choć nad głowami powoli zbierają nam się coraz ciemniejsze chmury. Na Kisajnie nagle znikają wszystkie żagle i zaczyna błyskać system ostrzegawczy. Deszcz, a w zasadzie nieustająca ulewa będzie nam już towarzyszył aż do zaśnięcia. Na silniku, w sztormiakach i w deszczu, czasem wręcz ograniczającym widoczność do kilku metrów dopływamy do portu PTTK Wilkasy. Po wyjściu z kanału Niegocińskiego ściana wody, która schowała przed naszym wzrokiem zarówno Giżycko jak i port w Wilkasach. Cumowanie w deszczu i czas na odpoczynek pod tentem na mokrym pokładezie. Wstrzelamy się w chwilową mżawkę i pędzimy do Andrzeja na pierogi ze szczupakiem. Oj na takie warto iść, nie w mżawce, ale w oberwaniu chmury i to bez parasola. Ha; życzenia się spełniają podczas degustacji oberwanie chmury, znowu wyczekujemy okienka żeby przebiec do kościoła na niedzielne nabożeństwo. Później powrót na jacht i dyżur na kei. Wieje bardzo mocno i buja jachtem a my z powodu trudnych warunków przy cumowaniu stoimy na najbardziej narażonym na niekorzystne warunki atmosferyczne zewnętrznym pirsie. Ok. 23 wiatr nieco lżeje. Można wyciągnąć gitarę i na mokro zaśpiewać kilka szant pod tentem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, rozpędzamy chmury szantami. Tak na posterunku trwamy jeszcze dłuższy czas. A później mówimy dobranoc Wilkasom.


Poprzedni dzień był pełen planów co do portów awaryjnych odnośnie cumowania na następny odcinek rejsu. Prognoza pogody na ICM pokazywała całodzienne burze z mocnymi szkwałami. Poranek zaś zwiastował całkiem coś innego. W pełnym słońcu, po śniadaniu i przygotowaniu fotorelacji przy marnej 2 bf snujmy się Niegocinem, później Boczne i Jagodne. Gorąco, burz nie widać, choć na skorygowanej prognozie o 17 ma lunąć. W kanałach obiadek przygotowany przez wachtę cooka, ok. 17 wyglądamy na niebie, choć kawałka chmur zwiastujących zmianę pogody. Nic z tego. Tałty do Rogu Modliszki na żaglach a później flauta. Niestety silnik, kolejne składanie masztu pod mostami w Mikołajkach i cumujemy. Poszło nader sprawnie, być może dla tego, że załoga miała obiecaną pizzę. Cumowanie też sprawnie, jeszcze tylko „tak stoimy” i można się przebrać przed wyjściem na kolacje. Choć to może nie kolacja tylko „pizzowe obżarstwo”. Powolnym krokiem dotaczamy się na keję. Na deptaku nieśmiałe próby załogi obłaskawienia gitary. Nawet coś tam z tego wyszło jednak czapeczka rzucona na chodnik zamiast honorarium wciąż pusta. Dokładamy kilka szant od siebie na dobranoc i do śpiworów.


Następnego dnia, po porannych zakupach, śniadaniu i przygotowanej fotorelacji odbijamy od kei miejskiej w Mikołajkach. Wiatr marnie powiewa w przeciwieństwie do słońca, które z coraz większą intensywnością nas grzeje. Po przepłynięciu Mikołajskiego już trudno gołą stopą stanąć na pokładzie. Mała korekta planów i jednak zamiast na Śniardwy skręcamy od razu na Bełdany. Powód - brak wiatru. Żagiel smętnie łopoce od czasu do czasu łapiąc niewielki szkwalik. Ok. 15 Kamień przed nami.  Ze zdziwieniem zauważamy, że zaczyna błyskać system ostrzegawczy. Niebo nie wskazuje na żadne zagrożenie pogodowe. Myślę, że nawet ucieszylibyśmy się z niewielkiego deszczyku dla ochłody. Zapobiegawczo odpalamy silnik i cumujemy. Niebo wciąż bez ani jednej chmurki. Korzystamy z wolnego boiska i idziemy poodbijać trochę piłką siatkową. Mecz to może nie był wymagający, ale i tak kończymy mokrzy. Dobrze, że pod ręką strzeżone kąpielisko. Można spłukać piach i choć trochę się ochłodzić. Wracamy na jachty i odpalamy grilla. Pieczona kiełbaska z widokiem na Bełdany. Cóż tylko my możemy pochwalić się taką kolacją. Później tradycyjnie gitara i śpiewniki w dłoń. Coraz trudniej nam odgonić załogę od szant w kierunku koi. Ok. 23.00 zaczynamy sugerować cisze nocną „strasząc” regulaminem, a po drodze przegrywamy nie równą walkę z komarami i z prośbami o „jeszcze jedną szantę” też. Wciąż gorąco. 23.30 w kojach. Zasypiamy z nadzieją na jutrzejszy choćby skromniutki wiaterek. Taką dwójeczkę, choć prosimy.


Neptun niestety z naszych próśb nic sobie nie robił, a może proszących o upalne i gorące lato było więcej ? Od rana żar leje się z nieba, szybkie śniadanko i płyniemy. Coś powiewa, tak tyci, tyci. O ile na Bełdanach udaje nam się jakieś resztki wiatru złapać w żagle to na Mikołajskim już nie. Mały przystanek w Mikołajkach na zakupy i oczywiście tradycyjnie wyprawa po wędzone sumy na jutrzejsze śniadanie. Wierzcie, w tym ukropie to wyzwanie. Mokrzy jak po kąpieli ruszamy dalej w drogę. Tałty na silniku. Jezioro wygląda jak lustro, tylko przeglądać się nie ma w nim kto bo na niebie ani jednej chmurki. W kanałach zatrzymujemy się w pływającej smażalni na sandacza. Posileni ruszamy walczyć w upałem i brakiem wiatru, niestety tym razem skazani jesteśmy na porażkę. Ok. 21 dobijamy do portu w Kozinie. Troszkę chłodniej, ale nie tylko my pomyśleliśmy o kolacji. Komary też. My mamy kiełbaski z grilla a one nas. Po kolacji brzdąkamy kilka szant, smętnie jakoś to wychodzi. Gorąco nas wymęczyło jak byśmy, co najmniej walczyli cały dzień ze sztormem. Czas do koi. Na jutro też niestety zapowiadają upał.


Następnego dnia „sprężeni” już od pobudki. Poranek gorący a Neptun zamiast wiaterku przysłał nam sympatyczną Panią z Kuratorium Oświaty na kontrole obozu. Akurat trafiła na śniadanie i zajadanie się wędzonymi sumami. Przegląd wszystkich dokumentów, raport, wskazówki, co do organizacji… zeszło ponad godzinę. Po kontroli przynajmniej radosny wniosek: Kuratorium Oświaty nie takie straszne. Gożej w wiatrem, niestety nie wieje, woda w jeziorze o temperaturze lekko przechłodzonej zupy. Zamiast smażyć się na środku jeziora to w cieniu portowych drzew chwile odbijamy piłką. Niestety kolejny port czeka. Mimo późniejszej pory upał nie zelżał nic a nic. Jagodnym, Bocznym docieramy na Niegocin. „Na Niegocinie zawsze wieje” ha – nie tym razem, niestety na silniku płyniemy w kierunku Giżycka. Port Dalba pusty jak nigdy, brać i wybierać, miejsce przy keji do wyboru i koloru. Zachodzące słońce dało nam troszkę wytchnienia od upału, ale ponownie wywabiło roje komarów. O 21 załodze objawiła się chęć na grillowane kiełbaski. Mówisz i masz :) grill na brzegu kanału i po kilkunastu minutach zapach pieczonego mięska rusza połowę portu. Objedzeni, zmęczeni upałem udajemy się na zasłużony odpoczynek.


Piątkowy poranek prezentuje nam lato wciąż w pełnej okazałości. Wyjście z portu uzależnione od otwarcia mostu na kanale Giżyckim. Po drodze jeszcze zakupy i tankowanie paliwa. Załoga lekko skorygowała nasze plany na port docelowy. Tak się im spodobało w Przystani Kętrzyn, że chcą jeszcze raz. Wiaterek coraz bardziej tężeje a na Darginie całkiem solidnie wieje. Łódka wreszcie płynie w przechyle i choć na trochę możemy zapomnieć o warkocie silnika. Jeszcze tylko przeprawa przez Harsz i składanie masztu. Wpływamy na Mamry. Neptun się zlitował nad nami zsyłając takie 3 bf. Solidne 3 a może troszkę nawet więcej. 4 długie halsy i jesteśmy przy pomoście. Jeszcze obiad a później na deser kiełbaska z ogniska. Smutno jakoś się zrobiło. Ostatnia noc na jachcie a jutro, już tylko krótki odcinek do Węgorzewa. Ehh, może by rzucić wszystko i zostać jeszcze trochę?


Smutny sobotni poranek a gorące Mazury na do widzenia nie pozwalają żebyśmy zapomnieli o upale. Spanie na zewnątrz pod tentem ma zalety ale… tak tylko do 7 rano. Później powoli zaczynamy się czuć jak sielawki na patelni. Śniadanko i ruszamy do Węgorzewa, nasz niestety odcinek rejsu. Za sterem Wiktoria, a później Kamil, dzięki czemu mamy możliwość ogarnąć porządek pod pokładem. Po półtorej godziny już na Wegorapie, a o 12.30 przy kei. Czas na sprzątanie i pakowanie się. Chwilę zeszło, za to zdanie łódki u bosmana w 2 minuty. Gorąco. Miała być pizza na zakończenie rejsu w Węgorzewie, ale przy takim upale nikomu (no może poza Miłoszem), nie chce się jeść. Demokratycznie zamieniamy pizzę na „COŚ” po drodze i ruszamy. Coś się po dłuższej chwili wyklarowało się jako KFC. Więc przerwa Warszawie na posiłek. Najedzeni ruszamy dalej. Tarnów ok. 1 w nocy. Jeszcze rozwiezienie uczestników i już nic nie wskazuje, że jeszcze kilka godzin temu cieszyliśmy się podmuchami wiatru na Mamrach. Niestety rozkopana Krakowska pod wiaduktem niczym nie przypomina Harszu.


Rejs minął, zostały wspomnienia, opalenizna i bąble po komarach. Bąble i opalenizna miną, a wspomnienia będą wiercić i nęcić na kolejną mazurską przygodę.

 

Dziękujemy naszym Załogantom za dzielną  postawę, wieczory przy szancie i najlepszą poranna kawę. Mamy nadzieje, że to nie ostatni raz, bo gdzie takiej kawy będziemy szukać o poranku na mazurskim pomoście.

 

tl_files/kanajacht/galeria2.png

Z żeglarskim pozdrowieniem - Wasz Komandor.

 

Wróć