Kana JACHT zdobyła Solinę.

Solina 2017

Nasz pierwszy klubowy rejs na po jeziorze Solińskim już za nami. Szybko poszło. 

Trochę wiało, więcej padało ale i tak pięknie było. Pierwsza różnica patrząc pod kątem Mazur – dzikość. Dokoła porośnięte lasami wzgórza, cisza i żaglówki od czasu do czasu straszone przez solińską białą flotę. A żaglówek sporo, co prawda na akwenie może nie tak bardzo widoczne, i nie zawsze, ale w większości małych zatoczek, bindug czy przy dzikich plaż stała zakotwiczona łajba. 

 

tl_files/kanajacht/Rejsy/solina2017/Solina1.gif

Do portu Siarkopol dotarliśmy już po zmroku w środę. Szybki odbiór naszych trzech jednostek, podział na załogi i zaokrętowanie się. Jakoś nawet prowiantu nie było już siły podzielić. Szybko dorwaliśmy się tylko do prowiantu grillowego a bosman zaproponował nam miejsce na grilla takie, że bliżej się nie dało: wprost pomiędzy zacumowanymi jednostkami na pomoście. Pojawiła się gitara i wzmocnieni kiełbaskami, boczkiem i innymi grillowanymi przysmakami staraliśmy nie zakłócać ciszy... Integracyjny wieczór można by nawet rzec, że był kosmiczny albo nie z tej ziemi…  bo Mirek pokazał wszystkim saturna , oczywiście przez teleskop, kto chciał podziwiał rozgwieżdżone niebo a ok. 3 wszystkich wessała czarna dziura i zniknęli.


Dzień 1 – gdzie jest zapora ?

 

Lekko w lewo za cyplem.

Pierwszy dzień zapoznawczy, trochę pożeglowaliśmy w kierunku zapory a później „plątaliśmy się” po odnogach jeziora
tl_files/kanajacht/Galeria/Solina 2017/Solina '17 07.gif
by po południu zawitać znowu do Siarkopolu. Wiało tak sobie, jeszcze nie padało, słońce ochoczo nas ogrzewało, pełny relaks i odpoczynek w klimacie Bieszczadzkich żagli. Po powrocie do portu szybki rekonesans po Polańczyku w celu znalezienia najlepszego smażonego pstrąga. Po obejściu kilkunastu knajpek i smażalni za poradą naszego bosmana zdecydowaliśmy się na najbliższą obok portu. Pstrąg pycha. Był smażony, był pieczony a i wędzonego ktoś zamówił, każdy pachnący ziołami i aromatyczny. Po zjedzeniu małej ławicy pstrągów wracamy na przystań. Wieczorem miał być grill. Miał … być może znowu czarna dziura ale większość do proponowanej godziny grilla nie dotrwała (w tym piszący) i smacznie oddała się ramionom Morfeusza zamiast oddawać się konsumpcji pieczystego.

 

Dzień 2 – gdzie jest pomost Pani Jadzi ?

Nie wiem skąd Karol wynalazł Panią Jadzie, ale jeszcze bardziej nie wiem jak Pani Jadzia mogła go zapewnić że to coś sklecone na dwóch beczkach i ledwo widoczne z wody to oczekujący na nas pomost. To, że go znaleźliśmy to i tak sukces, a w zasadzie sukces sąsiada Pani Jadzi który dysponował czymś bardziej stabilnym i mogącym zasługiwać na miano pomostu do którego zacumowaliśmy w pierwszej kolejności po całym dniu żeglugi. Pan Sąsiad w kilku prostych żołnierskich słowach zaproponował nam zmianę miejsca cumowania.

A dzień nam minął na żegludze z Polańczyka w kierunku wsi Rajskie a gdy już było na tyle płytko, że wybijało ster zawróciliśmy na poszukiwaniu rzeczonej Pani Jadzi do Olchowca. Wiało miejscami przyzwoicie, niebo zwiastowało zbliżające się opady deszczu czasami lekko pokropując z pojawiających się chmurek.

tl_files/kanajacht/Galeria/Solina 2017/Solina '17 09.gifCumowaliśmy za to w akompaniamencie jakże miłych pozdrowień od wędkarzy oraz ich dźwięczących sygnalizatorów brania. Tym razem branie miał Rafał zgarniając przy próbie zakotwiczenia kilka zagruntowanych haczyków. Zresztą to nie pierwsze spotkanie z nimi w tym dniu:  w zasadzie rzucili mi wyzwanie, gdy niewidoczni wyskakując z krzaków i wesoło machając do nas krzyczeli „A bliżej się nie dało ?”  Pewnie że się da, przecież jezioro Solińskie głębokie przy brzegu… załoga odwiodła mnie od pomysłu testowania ich poczucia honoru po złożonej propozycji.

 

Pani Jadzia odnaleziona ! Po odnalezieniu pokazała nam przeznaczone na ognisko miejsce a my ochoczo przystąpiliśmy do zbierania drewna i chrustu. Miało być po Bieszczadzku i było … ognisko rozpalone, dokoła cisza, ciemność powoli skradała się przez solińskie wzgórza nie zakłócana przez żadne elektryczne źródło światła, gdzie niegdzie na brzegu migotały ogniki innych ognisk, grill rozpalony  a na nim wesoło skwierczała gwiazda wieczoru czyli udziec prosiaczka. Zapowiadał się piękny wieczór, gitara wyciągnięta, śpiewniki w gotowości, zaczynamy degustacje od pieczonych oscypków, już pierwsze kawałki pieczystego lądują na naszych talerzykach  i … ulewa. Łapiemy co pod ręką i na jachty. Reszta wieczoru pod pokładem, ulewa nie odpuściła do samego rana, a rano …

 

Dzień 3 poranek – gdzie jest noga prosiaczka ?

 

Bo ponad połowa została pozostawiona na grillu, gdy podczas ulewy pospiesznie ewakuowaliśmy się na jachty. I zniknęła. Najpierw podejrzenia padły na Rafała bo musiał niestety opuścić nasz rejs i wracać do Tarnowa o 7 rano, później na Karola który śpiesznie rano odpłynął skoro świt o 8, ale później chyba najbardziej obwinialiśmy o to wielgachnego wilczura Pani Jadzi. My też po chwili biorąc jednocześnie poranny prysznic w deszczówce odbijamy.

 

Dzień 3  - gdzie jest Węgrzyn ?

 

Kierunek Teleśnica i „Bar u Bolka”. Cały czas na przemian mży i pada. Wiatr za to rekompensuje nam brak słońca,tl_files/kanajacht/Galeria/Solina 2017/Solina '17 02.gifmiejscami na szerszych odcinkach jeziora sympatycznie rozpędza się nawet do 4 w skali Beauforta. Za to przed Teleśnicą opuszcza nas i podczas samego podejścia do plaży mamy możliwość przetestować elektryczne silniczki jednostek. Bar u Bolka całkiem sympatyczny a do tego przestało na chwilę padać. Najpierw próbujemy swoich sił w slackline czyli chodzeniu po rozpiętej taśmie pomiędzy drzewami, wysokość ok. 30 cm nad ziemią. Ewelina krótko udzieliła nam instrukcji jak chodzić i w drogę … droga raczej krótka około 3-4 kroków. Zwyciężeni przez taśmę w oczekiwaniu na degustację oraz prezentacje win przez winnicę Jarosz z Sanoka konsumujemy pierogi usmażone przez wachtę cooka (pozdrowienia dla Bogdana, a co zrobiłeś z ruskimi !!!). O 17 znowu ulewa. Na szczęście mało na nią zwracamy uwagi zajęci degustacją win prowadzoną przez właściciela winnicy. Węgrzyny odnalezione. Białe, czerwone, wytrawne, półsłodkie każdy znalazł swój gatunek a do tego otrzymał spora dawkę wiedzy odnośnie produkcji win, różnic po miedzy nimi oraz ciekawostek związanych z winami węgierskimi. Pokrzepieni zacnymi trunkami testujemy smażone pstrągi. Niezłe, ale czy lepsze niż w Polańczyku ? Zadania są podzielone. Niestety wciąż mocno pada, więc zamiast umówionego ogniska kończymy wieczór pod pokładem.

 

Dzień 4 – niestety wiemy że to koniec.

 

Przestało padać, nie musimy się bardzo śpieszyć, Andrzej, bosman Siarkopolu stwierdził, że możemy oddać jednostki o której nam pasuje, więc leniwie odpływamy wąską odnogą jeziora od gościnnego Baru u Bolka. Po wypłynięciu na szerszy akwen wiatr sobie o nas przypomniał i o ochoczo wypełnia żagle. Przed sama zaporą całkiem sporo łódek. Solina żegna nas najpierw ciepłymi promieniami słońca by nas później mocno zmoczyć podczas cumowania i pakowania się do samochodów. Jeszcze tylko klar na pokładzie i zdanie łódek. Pochwała od Bosmana i w drogę. Nasz ostatni wspólny przystanek to Słodki Domek w Lesku. Pożegnalny deser na osłodzenie rozstania i zakończenie rejsu. I niestety koniec … ale jeszcze tam wrócimy, na pewno !

 

Wszystkim załogom bardzo dziękuję za udział w rejsie, było mi bardzo miło poznać Wszystkich tych którzy pierwszy raz z nami żeglowali a tych co kolejny raz równie miło ponownie spotkać. Podziękowania dla naszych klubowych sterników Oli, Rafała a zwłaszcza Karola za pomoc w przygotowaniu i przeprowadzeniu rejsu.
tl_files/kanajacht/galeria2.png
Do zobaczenia gdzieś znowu na wodzie …


Robert

Wróć