Żuławy Wiślane 2020 Kana JACHT remanentu cdn...

Zulawy 2020

Nie ma tego złego, co by na dobre wyszło... Może i tak. Brak drugiego terminu obozu w 2020 storpedowanego Covidem-19 spowodował, że pojawił się tydzień wolnego czasu, który i tak z założenia był przeznaczony na żagle. Postanowiliśmy przetestować nową trasę i nowy akwen z myślą o dołączeniu go do naszych cyklicznych rejsów. Po 18 latach żeglowania po Mazurach, naszym adeptom żeglarstwa można by dla odmiany zaproponować coś nowego. Pierwszym pomysłem było Pojezierze Iławskie z najdłuższym jeziorem w Polsce - Jeziorakiem. Później pomysł na Wielką Pętle Żuławską z Jezioraka do Gdańska przez Elbląg i Malbork i z powrotem. Jednak musimy pamiętać o naszych ramach czasowych, w pierwszym przypadku czasu aż nadto, a w drugim z kolei - tydzień to za mało. Więc pomysł trzeci łączący oba, a do tego w ciekawszej formule - Żuławy Wiślane. Testujemy trasę Tolkmicko - Gdańsk, z założenia którą w przyszłości będziemy chcieli zorganizować w formule „one way” (jeśli tylko oczywiście się spodoba i będą możliwości oraz chętni na taką wyprawę). Do tego żegluga po Zalewie Wiślanym oraz Zatoce Gdańskiej, zawitanie do portu Elbląg i Fromborka. Oba krańcowe punkty naszego rejsu połączone Szkaprawą, Wisłą oraz Martwą Wisłą z kilkoma mostami zwodzonymi oraz śluzami. Zapowiadało  się ciekawie a rzeczywistość nie rozczarowała nas ani trochę – no morze poza pogodą na Bałtyku. Ale o tym za chwilę. Poniżej nasza relacja z odbytej wyprawy Kana JACHT Żuławy Wiślane 2020 na którą ochoczo się zgłosili: Ola, Magda, Rafał, Robert oraz malutka Hania.

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d1.gifNocna trasa z Tarnowa do Tolkmicka przeleciała bardzo sprawnie i zgodnie z planem o 8 rano zameldowaliśmy się przed wschodnim falochronem portu. A przywitał nas dumnie kroczący bociek, który nic sobie nie robił ani z nadjeżdżającego naszego samochodu, ani z kręcących się ludzi - pewnie na etacie bosmana. Klika łódek w porcie powoli budziło się ze snu, a ich maszty wesoło bujały się machając na nasze powitanie. Banan na twarzy i witaj nam porcie! A później mniej przyjemna część rejsu, jedna załoga wypakowuje się, druga mustruje, a do tego trzeba zająć się naszym transportem, ponieważ rejs kończymy w Górkach Zachodnich i trzeba odwieźć tam samochód. Niestety przy korkach na obwodnicy Gdańska zeszło nam chwile - czyli 4 godziny nie nasze. Później jeszcze tankowanie jachtu, klar pod pokładem i można się zastanawiać co dalej. Co prawda reszta naszej załogi ma dotrzeć jutro około południa, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby trochę pokręcić sie po zalewie. Po chwili nic zamieniło się w prognozę pogody z intensywnymi opadami od ok. 16 i w trzy kobiety, które wolały plaże, rybę w tawernie i suchość koi zamiast bujania na fali, która się szybko zbudowała na zalewie i dosyć intensywnego deszczu. Nie rozumiem. Żeby zachować twarz to chociaż prze cumowałem jacht na inne miejsce z powodu niekorzystnego kierunku wiatru. Co do wypłynięcia na zalew ... cóż, byłem w mniejszości, a ponieważ wciąż stąpaliśmy po lądzie, to moje kapitańskie słowo znaczyło trochę mniej. Ten jawny bunt zamieniłem w taktyczny odwrót do tawerny Fregata na małe złociste i sandacza w sosie grzybowym. Manewr przyznaje był nader smaczny. Objedzeni i zmęczeni nocną podróżą w akompaniamencie kropel deszczu uderzających w pokład, zasypiamy kilka chwil po przywitaniu się z koją.

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d2.gifPort to czasem tylko miejsce do cumowania, a czasem... poezja; cytując Klenczona. Wczesnym rankiem Tolkmicko może poezją nie było, ale co najmniej solidnym wierszem - sympatyczni i uśmiechnięci ludzie, przyjazna obsługa portu, bosman który chętnie zagai i pomoże powodują, że będzie chciało się tu jeszcze wrócić. W oczekiwaniu na resztę załogi leniwie snujemy się pomiędzy plażą, miasteczkiem a restauracją Fregata. W miedzy czasie załapaliśmy się nawet na poświęcenie jednostki. Wiatr tężeje, a 4 bf na zalewie wzmaga gwałtownie ochotę na wyjście z portu. Rafał dociera do nas dopiero o 15. Klar do wyjścia w 15 min i odpływamy. Wreszcie na wodzie. Niestety wiatr zelżał, ale i to nie odbierze nam radości żeglowania. Wypatrując boi forwatera i uważając na wypłycenia kierujemy się w stronę Fromborka. Nie śpieszy się nam, więc leniwie oddajemy się łagodnym podmuchom wiatru i snujemy się powoli na wschód. Czerwone dachówki wzgórza katedralnego w Fromborku widoczne z daleka wytyczają nam kurs. Ok. 19 meldujemy się przed główkami portu. Na nabrzeżu macha nam nasz ostatni załogant Piotr, który dotarł tam wcześniej z Krakowa. Sprawne cumowanie w osłoniętym maleńkim basenie portowym i "tak stoimy". Frombork zalany promieniami zachodzącego słońca wygląda urokliwie. Falochrony portu przyciągnęły do tego rzesze turystów oczekujących na spektakularny zachód słońca. Nas też przyciągnęły oczywiście, pokrzepieni łykiem złocistego oraz porcją sandacza, oganiając się od chmary komarów podziwiamy urok chowającego się słońca za widnokręgiem. Oczarowany spektaklem, gdyby nie duch Kopernika, mógłbym uwierzyć w te żółwie na krańcu świata, wodospady i płaską ziemię. I komary. One nie pozwalają oddać się urokowi chwili zdecydowanie. Hmmmm czyli że komary uratowały mój światopogląd i nie zostałem płaskoziemciem?? Słońce zaszło, my na łódkę, a załoga wreszcie w komplecie. Cóż... dzień zaczęliśmy Klenczonem to i tak kończy - "Port to jest poezja, rumu i koniaku..."

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d3.gifPoranny Frombork skąpany promieniami słońca aż zachęcał do spaceru. Skuszeni ruszamy na Wzgórze Katedralne szukając śladów Kopernika. Katedra, grób, jego dom, szpital Św. Ducha ze wspaniałym ogrodem i Frombork zwiedzony. Jakoś zabrakło tylko czasu jeszcze na planetarium. Może następnym razem. Mimo że maleńkie miasteczko, to jego urok na długo pozostaje w pamięci. Obiecujemy sobie, że jeszcze jeden raz na pewno je odwiedzimy i wypływamy na zalew. Nasze żeglarskie serca radośnie wypełnia solidne 4 bf. Wystarczy sama gienia i mkniemy w kierunku Krynicy Morskiej. Słońce, wiatr, plusk fal i rozpostarte żagle nad głowami, aż żal wpływać do portu. Więc z żalem szukamy najbardziej osłoniętego miejsca w basenie portowym i cumujemy. Ten morski kurort pełny turystów tętni życiem. Mijając pełne kawiarenki, tawerny i restauracje idziemy na plażę. A tam...hej me Bałtyckie morze. Zaślubiamy złocistym  i wracamy do portu. Ciemne chmury nad głowami postanowiły skąpać nas deszczem na dobranoc. Nawet i dobrze, bo spowodowały, że komarów jakoś mniej. Mimo to tocząc nierówny bój, wyposażeni w moskitiery i preparaty, poddajemy się i spod pokładu na z góry upatrzonych pozycjach, ukontentowani kończymy żeglarski dzień toastem za Neptuna.

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d4.gifCzęść załogi miała plan na wschód słońca na plaży... skończyło się na planie. 5 rano przeraziła, a koja wygrała z romantyzmem. Słoneczny poranek w Krynicy Morskiej rozleniwił nas, a sam port całkiem solidnie zagospodarowany, niechętnie chciał nas wypuścić ze swoich objęć. Po raz kolejny zamówiony wiatr zmienił kierunek specjalnie dla nas i baksztagiem ruszyliśmy w kierunku Elbląga. Płytki zalew wymaga uważnej nawigacji chociaż znakomicie oznaczone boje pozwalają dokładnie lokalizować jednostkę. Po paru godzinach żeglugi "Elblążka" przywitała nas światłami nawigacyjnymi i bojami wytyczającymi szlak żeglowny. Przyzwyczajeni do mazurskich wąskich kanałów czujemy się jak na autostradzie z co najmniej trzema pasami. Industrialny klimat podejścia do jachtklubu Elbląg też stanowi ciekawą odmianę wobec mazurskich klimatów. Cumujemy, formalności w bosmanacie i ruszamy na zwiedzanie starego "nowego" miasta. Ładnie tu, Elbląg zapisujemy na liście "to be" i zmykamy do portu pokrzepieni naprawdę solidną pizzą. Kolejny dzień rejsu znowu nas rozpieścił. Aż strach co będzie dalej... zostaniemy na wybrzeżu!

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d5.gifPusty port elbląskiego jachtklubu opuściliśmy przed 10 żeby zdążyć na otwarcie mostu. Piękna pogoda i znowu zamówiony wiatr pozwolił nam na szybkie pokonanie rzeki i powrót na wody zalewu. Tu slalomem obok licznych sieci i wpływamy w Szkaprawę, kierunek Królowa polskich rzek - Wisła. Na dzisiaj nie mamy konkretnego portu docelowego, a zatrzymamy się albo jak zmęczy nas warkot silnika, albo jak wypatrzymy po południu jakąś urokliwą keję. Chociaż z tym drugim może być kłopot, bo Szkaprawa, a później i Wisła nie obfitują w przystanie. Mijamy Osłonkę, Rybinę i cumujemy wreszcie w przystani Szwedowo Żuławki po drodze zaliczając zwodzony most. Akurat zdążyliśmy zacumować przed burzą. Pieszo ruszamy na rekonesans Drewnicy w poszukiwaniu jakiejś może lokalnej karczmy. Mokrzy i głodni wracamy po godzinie i niestety musimy zadowolić się zrobionym na szybko makaronem. Na pocieszenie oglądamy podwójną pełną tęczę, która wygląda jak zrobiona w PhotoShopie. A co do jedzenia specjałów sami nim zostajemy dla rzeszy komarów, które całymi rojami po burzy wyleciały z otaczających przystań trzcin. Nie działają preparaty odstraszające ani palona kawa. Mając nadzieję, że powstrzymają je rozłożone moskitiery zasuwamy się po uszy w śpiwory. Już nie wiem czy to wyobraźnia czy nie, ale zasypiając wciąż słyszę groźne "bzzzzzzzz" kpiące z naszych antykomarzych działań.


tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d6.gifNastępnego dnia ponownie naszą pobudkę i klar do wyjścia wytycza godzina otwarcia kolejnego zwodzonego mostu, tym razem w Drewnicy. O 9 punktualnie czekamy przy kei na możliwość przeprawy. Kolejna atrakcja czeka nas przed wejściem na Wisłę. Śluza Gdańska Głowa - jaka odmiana od mazurskich śluz i mostów, bo przepływamy wszędzie z postawionym masztem. Następnie odcinek Wisły i kolejna śluza - Przegalina. Jeszcze tylko jeden most zwodzony, z godzinką czekania na przejście i po budowlach technicznych na szlaku. Teraz już Martwą Wisłą w kierunku Gdańska i Wisłą Śmiałą do naszego portu docelowego Górki Zachodnie. Miał być sam Gdańsk, lecz nie wyrobimy się czasowo by wieczorem zameldować się w marinie. Cumowanie w Górkach tym bardziej nam pasuje, że samochody mamy podstawione pod mariną i nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać się na jarmark dominikański na stare miasto. Kilkugodzinna wycieczka oraz przedpołudniowe pływanie wyczerpało nasze siły. Z powrotem w porcie akurat ich starcza nam na toast za Neptuna i zmykamy na koje. Wieje wciąż mocno i ma to zaletę, nasi bzyczący wrogowie na pewno nie pojawią się mimo szemrzących trzcin blisko portu.   

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d7.gifPoranna prognoza pogody zastopowała nasz żeglarski zapał. Licząc na chociaż niewielką poprawę aury po południu, spędzamy leniwie poranek w porcie. Niestety na zatoce 6 do 7 bf i mocne szkwały. Do tego sugestia bosmana, że wypłynięcie w kierunku Helu to nie jest dobry pomysł i raczej się pogoda nie poprawi spowodowała, że z konieczności Sopot i Gdynię odwiedzamy samochodami. Wzdłuż plaży od Ergo Areny wędrujemy w kierunku mola. Później obowiązkowy spacer po "monciaku" przerywany ucieczkami pod dachy licznych kafejek z powodu częstych opadów trwał prawie do 16. Zdążymy jeszcze "zaliczyć" Gdynie. Tam oczywiście pod "Dar Pomorza". Dar cumuje na stałe a my załapaliśmy się na dodatkowy bonus bo w marinie obok siebie cumują "Gedania" i "Pogoria". Żaglowce oglądnięte, teraz można poszukać jakiegoś miejsca na kolację. O 22 z powrotem na naszej łajbie i wertujemy prognozy pogody. Jest nowy pomysł: ok. 4 rano ma być lepiej z wiatrem, a do tego można by oglądnąć wschód słońca na zatoce. Mając nadzieję, że się uda wypłynąć darujemy sobie nawet narzekanie na tak wczesną pobudkę i czym prędzej zmykamy na koję. Jeszcze tylko cicha prośba do Neptuna i zasypiamy wsłuchani w gwiżdżący wiatr na wantach.      

 

Cóż, Neptun zignorował nas, nasze plany, prognozy pogody i postawił na swoim. Wiało i o 4 rano, i o 10, i o 12... no może po 13 mniej. A do tego takie chmury, że możemy zapomnieć o wschodzie słońca na zatoce. Z konieczności po śniadaniu udajemy się na plażę licząc na pomyślniejsze wiatry po południu. Po 12 niebo zaczęło się przecierać, chociaż wiatr jak mocno wiał wcześniej, tak i dalej gwizdał sobie wesoło na wantach. Mimo to szykujemy się do drogi: zakładamy oba refy na grota, genue refujemy do metrowego skrawka, wyciągamy kamizelki, pakujemy się w sztormiaki, zakładamy szelki, ształujemy co się da, pakujemy Hankę w swoją kamizelkę i do fotelika i wypływamy. Wiatr niekorzystny, północno zachodni, nie dość że pod wiatr to dryfuje nas na otwarte morze, żeby utrzymać się na choć trochę korzystnym kursie nie wyłączamy silnika i walczymy z ponad metrowymi falami. Miało lżeć... a Neptun postanowił nas przećwiczyć, im dalej w zatokę tym mocniej wieje i fale rosną do 2 metrów. Każdorazowe wspięcie się na taką skutkuje po chwili gwałtownym nurkiem w dół kadłuba i  rozbryzgiem wody zalewającym kokpit i oczywiście nas. Hani pod pokładam zaczyna się to mało podobać, o czym nas informuje głośnym płaczem. Na szczęście kilka chwil później zmęczona warunkami zasypia. Po ponad godzinie walki jesteśmy tylko 2 mile dalej, z wyliczeń nam wynika, że w najbardziej optymistycznej wersji ok. 22 będziemy w pobliżu Helu żeglując 7 godzin w takich warunkach. W trosce o załogę postanawiamy zawrócić, choć i to przy tych falach 9-cio metrowym "Podróżnikiem" nie jest najłatwiejszym manewrem. Zrzucamy grota, wyczekujemy przejścia najwyższych grzywaczy i szybko odpadamy do baksztagu, jeszcze zwrot przez rufę i jesteśmy na kursie powrotnym w kierunku portu. Wcale nie jest łatwiej, ba, goniące nas fale co chwile starają się rozbujać pokład na lewo i prawo. Choć tyle, że wiatr pozorny zelżał. Z tego wszystkiego żeglując ok. godziny 18 już spokojną Wisłą Śmiałą zauważamy, że nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia. Cóż może nadrobię opisem. W porcie jeszcze tylko kolacja pod pokładem i do koi. Na jutro zaplanowany był "plażing" ale może uda się jednak dziewczyny namówić na ten Hel...

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z202010.gifWszelkie próby zmiany planów kończyły się "ale obiecaliście sobotę na plaży"... no tak, ale na Helu! Niestety byliśmy z Rafałem w mniejszości z naszym pomysłem na wypłynięcie (a wiatr wreszcie zelżał), więc honorowo dotrzymujemy słowa i towarzystwa wszystkim, kąpiąc się w promieniach słońca, gorącym piachu - i jak to w przypadku Bałtyku - to byłoby na tyle z miejsc odpowiednich do kąpieli dla wszystkich poza morsami. Ostatni dzień wyprawy spędzamy na błogim lenistwie, a wieczorem zaliczamy obowiązkowe wyjście na zachód słońca. Jutro jeszcze tylko końcowe pakowanie, sprzątanie, zdanie jednostki i ruszamy w powrotną drogę do domu. Po drodze zwiedzamy jeszcze Malbork i przy okazji sprawdzamy czy w przypadku przyszłorocznego rejsu na nieco innych jednostkach udało by się nam dopłynąć tam jachtami, traktując to wyjątkowe miejsce, jako jeden z naszych portów docelowych na trasie wyprawy.

tl_files/kanajacht/aktualnosci/z2020d9.gif

I tak zakończył się nasz rejs. Uśmiechnięci i wypoczęci obiecujemy sobie wrócić na zatokę oraz Żuławy jeszcze nie raz. Kilka fajnych miejsc za nami, kilka klimatycznych portów, kolejni poznani żeglarze, bosmani dzięki których życzliwości nawet największe "dziury" po czasie mile się kojarzą. A załoga... cóż jak zawsze wyjątkowa, łącznie z maleńką Hanią, która w zadziwiający sposób zaadoptowała się do warunków rejsu. Dziękuję za ponad tydzień żeglugi Madzi, Oli, Hani, Piotrowi i Rafałowi, również tym wszystkim którzy śledzili naszą wyprawę i wirtualnie płynęli z nami. Do zobaczenia na wodzie wkrótce.

 

 

tl_files/kanajacht/galeria2.png

 

Wróć